
Jakub Kranc – opinia uczestnika Warsztatów Muzyki Krytycznej z Meakulturą
Twórczość Pawła Mykietyna okazuje się być idealnym odzwierciedleniem statusu muzyki współczesnej. „Sonety Shakespeare'a” to w rzeczywistości festiwal ogromnych skrajności - przeróżne spektrum technik, nawiązań oraz emocji, wszystko to spotęgowane wysokim kontratenorem. Jednak w pozornym chaosie jest wielka metoda. Sonety jawią nam się jako dobrze skrojona całość, starając przekazać nam jak najwięcej doznań w tak krótkim czasie. Jednak wspomniane szaleństwo jest niczym w porównaniu do „Wyliczanki”, będącą eksperymentem kompozytora z ideą permanentnego accelerando. Poprzez tekst dziecięcej wyliczanki, charakterystyczny skład orkiestrowy oraz matematyczny algorytm, powodujący nieustanne narastanie tempa, a w następnej części jego stabilizację, przenosimy się do przeróżnych światów nostalgii, w których czas przyspiesza oraz staje w miejscu, czasem nawet równocześnie. Balansuje na cienkiej linii, przeskakując zgrabnie między stylistyką quasi rockowych groove’ów aż po quasi barokową fugę, nie pozwalając słuchaczowi na dłuższą chwilę oddechu, co z specyfiką utworu współgra doskonale. Oba utwory wydają się czarną herbatą bez cukru. Czasem ciężko do niej podejść, przyzwyczaić się. Burzą nam znany porządek starannie układany przez lata. Jednak jeśli tylko przebrniemy przez pierwszy łyk odkryjemy zupełnie nowe bogactwo, które przecież w muzyce cały czas było. Być może Paweł Mykietyn w żadnym z tych utworów nie wprowadza rewolucji, żadnego muru nie burzy, jednak na tyle go przesuwa, aby pokazać ile jeszcze miejsca na naszym małym podwórku sztuki.
Drugi dzień koncertowy festiwalu przyniósł dwie zupełnie inne odsłony pieśni, oba iście przeszywające na swój sposób. Duet Bardo z gościnnym wystąpieniem Michała Pepola, znakomicie oddał znaczenie słowa nostalgia. Otrzymaliśmy podróż do wspomnień własnych, ale co najwspanialsze – wspomnień innych, zaklętych w muzykę. Jest to wyczyn wielki, poruszyć dźwiękiem serca tak mocno, iż zaczniemy czuć rzeczy, które tak skrupulatnie zaszyto w tym metafizycznym słowniku muzyki. Poprzez połączenie głosu, fortepianu, wiolonczeli i elektroniki udało się stworzyć obraz skomplikowany, a zarazem przejrzysty. Splot gatunków muzycznych bardzo pozytywnie wpłynął na jakość, pozwalają na błogie oddanie się emocjom i czerpać radość z każdego dźwięku. Drugi koncert wieczoru, należący do projektu „Alternative History”, zabrał widownię w wędrówkę przez czas i miejsca, prezentując europejskie utwory wokalno-lutniowe pochodzące z XVI–XIX wieku. Choć nieco zachowawczo, kwartet ukazał nowe spojrzenie na klasyczne pieśni, poprzez oddanie niemal całkowicie pole emocjom, które zawsze istniały. Dobór repertuaru ukazał uniwersalność pieśni i jej niezbywalne walory estetyczne na przestrzeni wieków, niejako ukazując odpowiedz czym jest pieśń w pierwszej kolejności. Nostalgia niewątpliwie górowała w postaci najatrakcyjniejszej, czyli takiej, która sięga w głąb nas, ale przede wszystkim również w głąb samego artysty. Z czystym sumieniem polecam festiwal każdemu. Polecam jednak przyjść przygotowany mentalnie, aby ogromna porcja nostalgii nie przerodziła się w melancholijną pustkę.